
Sprawa z tym blogiem wygląda tak, w ogóle sprawa z wieloma rzeczami, które robię, wygląda tak, że muszę czuć przypływ weny/inspiracji/fascynacji żeby coś zacząć i z sensownym efektem zakończyć. W Paryżu absolutnie się nie nudzę, codziennie dzieje się coś nowego, a lista rzeczy do zobaczenia jakimś cudem się wydłuża, zamiast skracać. Ale żeby napisać tekst, z którego będę zadowolona, i w ogóle żeby go pisać, muszę wiedzieć, o czym piszę. Chłonę jak gąbka te wszystkie miejsca, ludzi, którzy mówią po francusku mogłabym słuchać godzinami (mimo, że dociera do mnie w zależności od tego czy rozmawiam ze znajomym, dla którego francuski jest językiem obcym, frankofonem, czy słucham wykładu - od 99 do 20%), sztuka tak bardzo mnie inspiruje, że zastanawiam się co by było gdybym sama zaczęła rysować portrety na ulicach, a rozmawianie z osobami z innych krajów, kontynentów niesamowicie poszerza horyzonty.
Nie, to nie był wstęp do informacji, że nie chce mi się pisać. Wręcz przeciwnie, to był wstęp do opowieści o muzeum, w którym wczoraj byłam i które chciałabym każdemu polecić.
Jak będę duża, to chciałabym być Jeanem Nouvelem. Zaczęłam z nieco sceptycznej pozycji, znając tylko część projektów. Ostatnim razem pisałam o dwóch z nich i o tym, że pan Nouvel potrafi dopasować swój projekt do funkcji, miejsca, czasu i sytuacji. Wyróżnia się, w porównaniu z wieloma innymi "starchitectami", którzy często są tak zdefiniowani, że ich budynki są ich znakami rozpoznawczymi, nieważne w jakim miejscu na świecie i w jakim otoczeniu stoją. Ma to swoje zalety i należy docenić wierność własnemu stylowi. Ale architektura jest przede wszystkim dla ludzi, ma budować świat, a zwykle musi wpasowywać się w zastałą tkankę, szanować tradycje. Pytanie, ile w tym jest miejsca na indywidualizm architekta pozostawiam otwarte. Tylko żeby nikt mnie źle nie zrozumiał, nie mam na myśli dopasowania historyzującego, moim zdaniem w większości przypadków architektura zgodna z duchem czasów jest najlepszym rozwiązaniem, nie może tylko przytłoczyć swojego otoczenia. Dopasowanie w tym kontekście to po prostu indywidualne podejście do każdego projektu, z analizą wielu czynników i unikanie kopiowania identycznych form w różne miejsca. I chyba sama sobie odpowiedziałam.
Projekty Jeana Nouvela różnią się od siebie, co świadczy o tym, że każdy jest przemyślany, wyjątkowy, że w każdy zostało włożone niesamowicie dużo zaangażowania. I wcale nie jest tak, że płaczę z zachwytu nad niesamowitym pięknem jego budynków, ale od razu uprzedzam, że nie lubię też bezmyślnej krytyki pod tytułem "mnie się nie podoba i już". Jeżeli coś pasuje i działa, to już jest dobrze, skończyć z próżnością, życie się liczy. Welcome to the jungle!
Musée du quai Branly jest niezwykłym miejscem. Powstało w 2006 roku z inicjatywy prezydenta Francji Jacques'a Chiraca, znajduje się bardzo blisko Wieży Eiffela, a znaleźć w nim można kilka tysięcy eksponatów sztuki, ubrań i biżuterii pochodzących z Azji, Ameryki, Afryki i Oceanii. Od quai Branly budynek oddzielony jest gdzieś już widzianą u Nouvela wysoką, szklaną ścianą, co jest dobrym rozwiązaniem by jednocześnie nie ukrywać, ale też izolować od natężonego ruchu. Za szklaną ścianą mamy na prawdę pokaźną (jak na środek Paryża) dżunglę, zza której ledwo wyłania się ten imponujący gmach. Idąc do muzeum od Wieży mija się wysoką na 12 m elewację jednej z części muzeum, która przylega do drogi, a która jest z wyjątkiem okien całkowicie zarośnięta różnymi, zielonymi roślinkami (uwaga na spadające ślimaki). Green Wall to akurat dzieło botanistów Gillesa Clémenta i Patricka Blanca.
Bryła jest zróżnicowana nie tylko w formie, ale i w kolorach i materiałach. Mamy główną część, która w większości unosi się nad ziemią na filarach, ukazując przechodzącym pod spodem zwiedzającym nieregularną powierzchnię zbudowaną z trójkątnych płaszczyzn w odcieniach czerwieni. Elewacja frontowa to mieszanka szklanej ściany pokrytej półprzezroczystą okleiną z roślinnym motywem z drewnianymi elementami i wystającymi na zewnątrz prostopadłościanami w odcieniach żółci i czerwieni. Strona południowa to z kolei ruchome, czerwone, ażurowe żaluzje. Do środka wchodzimy przez niższą, białą część, w której zaczyna się długa rampa prowadząca do góry. W środku jest bardzo klimatycznie. Wszędzie panuje półmrok, słychać albo delikatną muzykę, albo plemienne okrzyki. Ekspozycja stała jest umieszczona na jednej kondygnacji oraz trzech antresolach wewnątrz, zza przesłoniętych okien ledwo przedostaje się słońce. Przechodząc między przepięknymi, czasem strasznymi, czasem zaskakującymi eksponatami - z drewna, metalu, słomy, malowanymi, rzeźbionymi, skrupulatnie plecionymi, myślałam chcąc nie chcąc o tym, jak musi wyglądać praca architekta nad takim miejscem, jak duży procent stanowi współpraca z ludźmi związanymi z muzeum, a ile to inwencja projektanta, po zapoznaniu się z przyszłą funkcją. Sala ekspozycyjna podzielona jest na cztery kontynenty, ich zwiedzanie jest logiczne i nieskomplikowane (na prawdę lubię w muzeum wiedzieć gdzie idę i zwiedzać bez konieczności okrążania tych samych rzeczy kilka razy). Nie lubię małych pomieszczeń w przestrzeni ekspozycyjnej, tu nie ma ich za wiele, ale nawet jeśli są, to ma to w jakiś sposób sens. Każdy wystający z elewacji prostopadłościan to od wewnątrz pokój z ekspozycją. Dodatkowo zaskoczyły mnie rozwiązania takie jak zwężająca się nisza w ścianie zakończona małym oknem, a w niej eksponat, lub pokój stylizowany na glinianą, afrykańską chatę. Od drewnianych totemów, przez pokaźne malowidła do dyskotekowych kostiumów karnawałowych z Ameryki Południowej, sztuka jest wszędzie i ma przeróżne oblicza.
Oprócz tego mamy oczywiście sklep, tu akurat bardzo ciekawy, bo większość książek i pamiątek pochodzi z Afryki, Azji Ameryki lub Oceanii, kino, sale wykładowe, mediatekę, bibliotekę, kawiarnię i restaurację. Do 17 listopada, po drugiej stronie quai Branly - bliżej Sekwany można zobaczyć także wystawę fotografii Photoquai. Zdjęcia na prawdę są wyjątkowe, zarówno przez wysoki poziom atystyczny, jak i intersujące przedstawienie różnych kultur z 29 krajów pozaeuropejskich.
Co tu dużo mówić. Może Musée du quai Branly nie znajdzie się na liście punktów koniecznych do odwiedzenia dla osób, które przyjeżdżają do Paryża na kilka dni, ale ma parę niepodważalnych zalet, na przykład to, że nie ma w nim tłumów średnio zainteresowanych ludzi (jak w Luwrze), czy to, że eksponaty są na prawdę ciekawe i, jakby to ująć, szczere w swojej prostocie i ewidentnie nie wykonane dla sławy czy pieniędzy, tylko dla sztuki (w przeciwieństwie do Pompidou, do wpisu o którym, patrz pierwszy akapit, wciąż nie mogę się zabrać).
Pozdrawiam w piątkowe popołudnie z paryskiego mieszkania, bo chcę do wieczora wyleczyć ból gardła i poeksplorować troszkę życie nocne.
super sprawa z tymi muzeami, mimo że średnio mnie do nich ciągnie, takie mogłabym zobaczyć! ;)
OdpowiedzUsuńps. czekam na odcinek pt. "Jakie kształty mogą przybierać zabawki dla dorosłych?"
Do tego muszę jeszcze raz odwiedzić Montmartre, proszę o cierpliwość :-)
Usuń