categories

poniedziałek, 7 października 2013

Explorer Paris: Excuse my French but I’m in France.



Later..

Nuit blanche nie była może biała, ale była nieco inna, niż minione sobotnie noce. Tym razem tłumy gromadziły się przed wejściami do rożnych budynków i na placach, gdzie znaleźć można było najróżniejsze prezentacje, instalacje, projekcje, efemeryczne rzeźby (jak widoczne na zdjęciu pozostałości po kurtynach z pary wodnej na placu Republique). Mniej lub bardziej osobliwe. Dziesięć minut oczekiwania, by w Muzeum Historii Żydowskiej zobaczyć wielki sześcian, na którym wyświetlony był czarno-biały film okraszony tajemniczymi efektami dźwiękowymi, myślę, że było dobrym czasem by zbudować zainteresowanie, a jednocześnie nie zawyżyć oczekiwań. Półtora godziny w kolejce do wielkiej, powyginanej rury wypełnionej najbardziej paskudnymi (pełzająco-sycząco-skradająco się-przerażających na samo wyobrażenie, że któryś mógłby się wydostać i wleźć za kołnierz... ) stworzonkami uratowało tylko śpiewanie włoskich hitów. Niemniej było bardzo ciekawie.




Ale jak to do tej pory zwykle w Paryżu bywało, to, co nieplanowane i przypadkowe, często okazuje się najciekawsze. Tak też poszukując w środku Białej Nocy czegoś do jedzenia dotarliśmy pod Centre Pompidou, gdzie przywiodła nas muzyka, a wcześniej chyba intuicja. Kilkuosobowy zespół z całym wachlarzem instrumentów grał tak świetnie, że porwał do zabawy co najmniej kilkadziesiąt osób. Wyszła z tego totalnie spontaniczna impreza. Pogo na placu w centrum Paryża nie było na mojej liście rzeczy do zrobienia, za to lista tych, które na pewno nie zostaną zapomniane rośnie w szybkim tempie.

Z kolei lista miejsc, które odwiedzę jeszcze nie raz poszerzyła się o Pavillon de l'Arsenal. Tej nocy był tam duży ekran i mapa, na których pokazywały się wrzucone do sieci zdjęcia otagowane hasłem #nuitblanche, jednak nie było to tak frapujące jak rozwieszone na ścianach zdjęcia i rysunki związane z architekturą i urbanistyką Paryża oraz wielka makieta przedstawiająca całe miasto. 





Podobnie wcześniej w ciągu dnia, gdy z moją wspaniałą współtowarzyszką spacerowałyśmy w okolicach ósmej i dziewiątej dzielnicy, to co chciałyśmy zobaczyć nie wzbudziło takich emocji jak znaleziska przypadkowe. Opera Garnier, dumna przedstawicielka dziewiętnastowiecznego eklektyzmu, choć piękna z zewnątrz, jeszcze poczeka na peany z mojej strony, mam nadzieję, że do momentu jak uzbieram trochę eurosów i wybiorę się na spektakl, żeby na żywo zobaczyć miejsce akcji Upiora w Operze. Na razie na największą uwagę zasługuje zaprojektowane przez Odile Decq wnętrze restauracji. Bez naruszania zabytkowych murów, w sposób całkowicie odwracalny powstała w niej organiczna forma półpiętra, biała, falująca wraz z wewnętrznym obrysem ścian i słupów. Faluje również szklana ściana osłonowa, wydzielająca pomieszczenie zamknięte z kiedyś otwartych podcieni. 

Zmierzałyśmy do kościoła Świętej Magdaleny i znów okazało się, że to co po drodze i wokół bardziej cieszy i inspiruje. Ta neoklasycystyczna świątynia, która z zewnątrz jest ewidentnie inspirowana grecką, od wewnątrz natomiast przyjęła formy barokowe, pomimo mojego teoretycznego wyedukowania w dziedzinie historii architektury pozostaje dla mnie wielkim znakiem zapytania i swą rozbieżnością inspiracji nie jest dla mnie wiarygodna. Ale cały nurt neoklasycystyczny oraz wszystkie historyzmy to materiał na dłuższą rozprawę. 
Magdalena najpiękniej wyglądała odbijając się w witrynie sklepu ze słodkościami z wnętrzem, które mogłoby się pojawić nawet w fabryce Willy'ego Wonki i małpami wyrzeźbionymi z czekolady. Wchodzenie do takich miejsc grozi zawrotami głowy. Biję się w pierś, nie zakodowałam nazwy sklepu, by odnaleźć projektanta. Nie znam, ale poproszę to, co zażywa. 


Galeria Lafayette, choć duża, jednak niepozorna z zewnątrz, kryje wnętrze, które realnie zapiera dech w piersi. Pomijam stoiska z kosmetykami i ubraniami największych światowych marek, z cenami na metkach przekraczającymi mój paryski czynsz. I mówię o takich tam, zwykłych ciuszkach. Pozwólcie, że zadedykuję tej kwestii minutę ciszy i nie będę się zastanawiać nad tym, ile byłabym w stanie wydać, biorąc pod uwagę z jednaj strony metki, z drugiej niechęć do bezmyślnego konsumpcjonizmu i sknerstwo. Nie wiem, nie skomentuje, przemyślę. Sęk w tym, że te wszystkie precjoza znajdują się na kilku piętrach okalających wnętrze przekryte niesamowitą, gigantyczną kopułą z kolorowymi witrażami. Złoto, feeria barw i słodki dźwięk wystukiwanych kodów PIN. Na górze jest piękny taras, z którego sfrustrowany nie-klient może się rzucić jeśli chce. Dla tych, co mają mocniejsze nerwy serdecznie polecam widoki. Biorąc pod uwagę kryterium zakresu panoramy, oraz to, że wejście jest bezpłatne, taras galerii Lafayette jest w czołówce najlepszych punktów widokowych w Paryżu. 


A bonusowo, jako że spacer rozciągnął się aż na Pola Elizejskie - salon Citroena oddany w 2007 roku, projektu (Uwaga! Kobieta!) Mannuelle Gautrand. Świetna koncepcja, z zewnątrz, ale przede wszystkim wewnątrz. Kompletne oderwanie od klasycznego otoczenia, co w przypadku showroomu, który bądź co bądź ma sprzedawać towar, przyciągać klienta, intrygować, sprawdza się moim zdaniem bardzo dobrze. Dodatkowo pewnie w każdej głowie rodzi się pytanie: Jak oni wsadzają te samochody na platformy? I bardzo dobrze, jest zainteresowanie. Otóż do tego celu jest dodatkowa platforma, na co dzień schowana w podłodze piwnic.  A może to po prostu magia? W każdym razie na pewno Creative Technology.


Poza tym nie omieszkam się pochwalić, że od półtora tygodnia jestem szczęśliwą posiadaczką różowego korkociągu, którego potrafię użyć zarówno siedząc, stojąc, jak i w marszu przez paryskie ulice. W oczekiwaniu na pierwszy tydzień prawdziwych studiów dziękuję za uwagę i pozdrawiam, a zainteresowanych posiadaczy googlowego konta zapraszam do obserwowania moich wypocin gdzieś tam w pasku po lewej.

2 komentarze:

  1. Powodzenia w użytkowaniu korkociagu:-) Używanie widelca,noża i łyżki też bardzo wskazane:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. E tam, do zagryzania wina bagietką się nie przydają ;-)

    OdpowiedzUsuń